Lzie kultury nie mogli tworzyć i przeżyć bez jako takich stosunków z władzą. Architekci bez klienta w zasadzie nie istnieją. Ci, którzy mogli i chcieli w Polsce coś zaprojektować i wybudować w okresie 1945-1989, musieli z władzą się porozumieć. Ci, którzy tego porozumienia zawrzeć nie umieli bądź nie chcieli, nie mieli na co liczyć.
Porozumienie z władzą obejmowało nawet preferowaną stylistykę. Widzę tych przed wojną wykształconych w Bauhausie modernistów, którzy po odpowiedniej edukacji w ZSRR umieli zaprojektować w stylu socrealistycznym np. MDM.
Piszę o tym z pewnym przekąsem, bo mój ojciec architekt do tych wybranych nie należał i się nie przemógł. Zapłacił za to najwyższą cenę. Sam byłem w latach 2003-2006, na razie ostatnim, naczelnym architektem Warszawy.
Książka – i dobrze – daleka jest od ocen moralnych. Domniemane osiągnięcia architektoniczne są ważniejsze. 30 lat mojej pracy na Zachodzie, a konkretnie w Szwecji, pozwala na pewną refleksję. Tam pojęcie „reżimowego” architekta nie istnieje. Ale za to dzieli się kolegów na mniej lub bardziej komercyjnych. I nie jest to określenie pozytywne. Komercyjni mają więcej pracy i projekty gorszej jakości. Niekomercyjni – bardziej artyści – są lepiej oceniani i dostają wyróżnienia i nagrody.
Co dzisiaj, po prawie 30 latach wolności, charakteryzuje tzw. polską architekturę? Kompletny brak świadomości kształtowania przestrzeni, brak dbałości o przestrzeń wspólną w porównaniu z wieloma tzw. cywilizowanymi krajami. To charakterystyczne dla polskich samorządów, a poszczególni architekci przestali się tym przejmować.
„Wolność, Tomku, w swoim domku” uzyskało status konsensusu, a nawet – jak uważają niektórzy – wynika z konstytucji. Własność prywatna liczy się bardziej niż dobro wspólne.
Zamiast budować miasta, tworzymy osiedla. Tam bujemy centrum biurowe Warszawy, gdzie przypadkowo łatwo dostępne są działki po upadających przedsiębiorstwach państwowych, a nie tam, gdzie być powinno.
Ale osiedle (uwaga, w samym centrum miasta) za Żelazną Bramą jest bezbłędnym przykładem źle zrozumianej moderny.
Chaotyczny rozwój stolicy nie jest przypadkiem lub konsekwencją zwycięstwa w Polsce gospodarki rynkowej. To skutek braku wiary w planowanie, którego początek oceniam na koniec II wojny.
Przecież ani Mokotów, ani Żoliborz, ani Saska Kępa czy Ochota nie powstałyby przed wojną – i tak szybko w latach 1925-1939 – bez zdeterminowanej wiary w rolę samorządu w planowaniu."