Archi-traf. Opowieści o architekturze Śląska i Zagłębia
- Dodaj recenzję:
- Producent: Śląsk
-
Dostępność:
Wysyłamy w ciągu 24h
- 25,00 zł
Okładka: miękka i foliowana, Format: 15,2x22,5 cm, Stron: 102, 2015 r.
W tych opowieściach architektura ściśle splata się z życiem, a domy i ulice uruchamiają narrację. Prezentowane teksty dotyczą obiektów z czasów PRL-u, a także budowli, które zapowiadały modernizm albo powstawały w jego szczytowym okresie. Wiedza autora z zakresu historii sztuki i architektury jest tu nieustannie konfrontowana z własnym doświadczeniem egzystencji w wielkomiejskiej przestrzeni. Z uważnej i wnikliwej obserwacji architektury wynikają fascynujące historie o rozwoju cywilizacji przemysłowej oraz utopii PRL-u.
Spis treści:
Osiedle Tysiąclecia
Architektura tramwajowa
Bank Gospodarstwa Krajowego w Katowicach
Superjednostka
Wille z ulicy Warszawskiej
Dom tekstylny Weichmanna w Gliwicach
Secesja będzińska
Stacja Sosnowiec Maczki
Architektura fabryczna
Filmowanie katowickiej moderny
Idę do magla (raz jeszcze osiedle Tysiąclecia)
FRAGMENTY:
FRAGMENTY:
Bank Gospodarstwa Krajowego w Katowicach
(fragment)
Polskie art déco. Rzecz miała swoje apogeum na Wystawie Światowej w Paryżu w 1925 roku. Zaciosy, koziki, kryształki, romby. To było niezwykle oryginalne. Projektanci polskiego pawilonu (Czajkowski, Stryjeński) wyczuli to, co w nas tkwi, co płynie podskórną rzeką tylko u nas i stworzyli narodowy styl. Każdy, dosłownie każdy Polak otarł się o tę lowość. Każdy miał wujka, który wycinał w drewnie, albo innego, który robił diabełka i śmieszne rzeczy z papieroplastyki. Wszyscy to znamy z własnego doświadczenia: stragany, biały ser, jasne drewno, Zakopane, konik z kółkami, paski nabijane ćwiekami, korale, świecidełka, snopki, stolnice do ciasta, drewniane wiadra, warkocze, góralskie portki, ciupagi, koziki, chałupy, kierpce. Z tego to się brało. I to wszystko było wewnątrz banku. Kiedy wyszedłem, było już całkiem ciemno. I nagle to co było wewnątrz, zobaczyłem na zewnątrz, jakby w negatywie, w świetle latarni. Teraz zadziorne, złe i powiększone. Zobaczyłem ostre zwiędłe liście – ekspresjonistyczną rustykę wyciosaną w murze. Bo kiedy oświetli się mocnym światłem wszystkie te łagodne warkocze, kierpce i plecionki, nagle stają się one ostre, kaleczące, zadziorne i groźne. Twarz łagodnej babuleńki zamienia się w babę jagę z ostrym nosem. Potem obserwowałem z przystanku całą bryłę. Rysowały się na tle granatowego nieba zęby uskokowej fasady jak flanki.
W latach osiemdziesiątych ulice Katowic – nawet w centrum – oświetlone były marnie. Kiedy zapadał zmierzch, miało się poczucie jakby nadchodzącego kataklizmu. Lzie wprawdzie krążyli, krążyły samochody, autobusy i tramwaje, ale odczuwało się jakiś pośpiech, chęć jak najszybszego opuszczenia tego posępnego centrum. Nieczynne od dawna neony błyszczały martwym, pożyczonym od latarń światłem, jak brne skrawki waty upchane w czarne fasady domów towarowych.
Gmach banku niknął w ciemnościach i wydawał się wielki. Zegar nie był podświetlony (a może kiedyś był, ale się zepsuł) i tylko odbijały grafitowe niebo grafitowe tarcze z czarnymi wskazówkami. Wiatr. Na niewidocznym dachu tłucze się jakaś urwana blacha.
Patrzę z przystanku, wizja się rozwija i kształtuje z tej oderwanej, podzwaniającej rytmicznie i niepokojąco blachy.
To już nie jest bank.
Majaczą w egipskich ciemnościach u zbiegu Mickiewicza i Skargi wielkie przewrócone schody, a jakaś gigantyczna lowa postać w podskokach wspina się po nich i klekocze wiadrem. Miasto upadło, dzika wieś wkroczyła do miasta i triumfuje. Projekcja ekspresjonistyczna wyświetlała mi się w centrum, połączona z wiejskością. Jeszcze, na tych przewróconych schodach znalazł się, nie wiadomo skąd, wielki zegar z Metropolisu, a dzika wiejska postać babo-chłopa pięła się po schodach i nie mogła dojść do tego miejskiego czasomierza na szczycie. Dlaczego szła? Żeby go rozebrać, zniszczyć, a części z głuchym łoskotem wrzucić do wiadra? Nie wiem. Wyobrażałem to sobie z przyjemnością, czekając na tramwaj i wszystko mi się zlewało: oglądane niedawno filmy ekspresjonistyczne, wielki, majaczący w ciemnościach bynek, lowe obrazy Stryjeńskiej i wczasy w Zakopanem.
Dom tekstylny Weichmanna w Gliwicach
(fragmenty)
Bynek jest niewielki, ale nie można go nie zauważyć. Dla wielu przechodniów może wydawać się zgrzytem wśród kamieniczek ulepionych ręką cukiernika. Bynek znajduje się przy ulicy Zwycięstwa 37 w Gliwicach i został zaprojektowany przez jednego z najwybitniejszych architektów xx wieku – Ericha Mendelsohna. Powstał w latach 1921–1922 na zamówienie gliwickiego kupca Erwina Weichmanna, jako dom handlowy z materiałami jedwabnymi. Obecnie znajduje się tu oddział banku.
Jaki jest bynek Mendelsohna? Co wyróżnia go spośród tysięcy modernistycznych brył o prostych kubicznych kształtach? Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to dwie białe płaszczyzny ścian widziane od ulicy stykają się pod innym kątem niż ściany sąsiadujących budynków. Ten kąt jest nieznacznie mniejszy niż 90 stopni. Efekt: uczucie jakiegoś zniekształcenia, zaburzenia postrzegania – widzimy zwykły bynek, a jednak coś wyróżnia go spośród innych domów. Lzie pędzą deptakiem, zwyczajna ruchliwa ulica, a tu nagle przed nami obiekt ze ścianami pod kątem ostrym, widziany jak przez zniekształcającą soczewkę. Gdy zaintrygowani tym zjawiskiem wejdziemy w niewielki zaułek, przecznicę głównej ulicy, przy której położony jest dom tekstylny, zauważymy głęboko osadzone okna, zamaszyste ciągi gzymsów, dyskretną elegancję i zdecydowanie kształtów.
[...] Jedyne, co jest namacalne, materialne, to ramy okien zawieszone w tej falującej, wtapiającej się w jasność nieba strukturze. Aż dziwne, że to wszystko stoi na miejscu, wśród normalnej trawy jak z zielnika Linneusza, a nie pełznie, nie przesuwa się wraz ze swoimi organicznymi kształtami ku niewiadomemu. Dzięki tej budowli Mendelsohn zyskuje światową sławę.
Dom tekstylny w Gliwicach to kontynuacja pomysłów plastycznych zawartych w wieży Einsteina, choć na pierwszy rzut oka jest zupełnie inny. Tam formy płynne i miękkie, tu twarde, kubistyczne bryły. Ale gdy porównamy oba obiekty, zobaczymy jak na dłoni, że w wybudowanym rok później domu tekstylnym następuje uproszczenie tamtych organicznych kształtów, obłości zostają zastąpione przez linie proste i ostre kąty, ale pozostaje podobna ekspresja. Tworzy ją wystająca wieża, rytmy głębokich okien, kontrasty światła i cienia, pionów i poziomów.
Przy ulicy Zwycięstwa (dawniej Wilhelmstrasse) zdecydowana większość kamienic ma eklektyczne, skomplikowane kształty fasad z natłokiem zdobień.
A tu nagle taka konfundująca niespodzianka – nowoczesny dom towarowy. Wrażenie jest takie, jakby wśród kamienic – ciotek z ondulacją i wąsatych wujków o trywialnych niezmiennych poglądach pojawił się ktoś o mocnej i niezależnej osobowości, wyrazistym charakterze. Jego twarz jest ruchliwa – rysy raz są ostre, raz łagodnieją. Podąża innym krokiem niż zwyczajni przechodnie i jego krok łączy się w naszej wyobraźni ze zdecydowanym rytmem okien budynku.
[...] Z kamienic przy Wilhelmstarsse szczerzą zęby kamienne maski. Dziesięć lat po wzniesieniu domu handlowego projektu Mendelsohna, przy tej samej ulicy, nad fontanną z diabełkami trzymającymi się za ręce, będzie przemawiał do tłumów Hitler. Wiosną 1933 roku Mendelsohn zostanie zmuszony do opuszczenia Niemiec, a jego twórczość zostanie uznana za sztukę zdegenerowaną.
Marzenie: zobaczyć Mendelsohna, jak spaceruje ulicą Wilhelmstrasse, obserwuje fasady i myśli nad swoim projektem. Śpieszący się przechodnie potrącają tego idącego wolniej mężczyznę z jasnym płaszczem przerzuconym przez ramię i kierują mimowolnie spojrzenie za jego wzrokiem. Co on tam widzi?